Forum III G Strona Główna III G
Forum klasy ex-III G z I LO w Mielcu
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Matura i co dalej???? Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
HanS
3G real forumator
3G real forumator



Dołączył: 27 Lis 2005
Posty: 725 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mielec

PostWysłany: Sob 12:10, 14 Sty 2006 Powrót do góry

Właściwei to o nic tylko tak mi się boguś l przypomniał Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Sob 18:50, 14 Sty 2006 Powrót do góry

Ano tak Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mateusz
Moderator
Moderator



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 557 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Z Mielca :)

PostWysłany: Nie 0:08, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Image

Image

oto sa fotki wojska legi cudzoziemskiej inaczej mowiac "randka ze smiercia"


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Polk
3G real forumator
3G real forumator



Dołączył: 16 Lip 2005
Posty: 594 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Starówka

PostWysłany: Nie 9:49, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Do woja -> rozumiem, ale do legii cudzoziemskiej Smile Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
HanS
3G real forumator
3G real forumator



Dołączył: 27 Lis 2005
Posty: 725 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mielec

PostWysłany: Nie 12:12, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Mateusz kupimy berecik i pistolecik na wode Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Nie 14:36, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Berecik, to najlepiej moherkowy RazzRazzRazz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mateusz
Moderator
Moderator



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 557 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Z Mielca :)

PostWysłany: Nie 16:33, 15 Sty 2006 Powrót do góry

nierozumiem dlaczego wszyscy maja cos do tej legii Laughing chce tam isc i sie sprawdzic zobaczyc iale jestem w stanie wytrzymac i zniesc i czy wogole mi sie to uda ??


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
HanS
3G real forumator
3G real forumator



Dołączył: 27 Lis 2005
Posty: 725 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mielec

PostWysłany: Nie 17:02, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Z całym szcunkiem do ciebie ale będe brutalny. To ja ci pisdze że ci się nie uda!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Nie 17:24, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Mateo, Ty masochistą jesteś, czy co?
Już lepiej się do "selekcji" zgłoś... wtedy się przekonasz...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mateusz
Moderator
Moderator



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 557 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Z Mielca :)

PostWysłany: Nie 21:51, 15 Sty 2006 Powrót do góry

jesli mi sie nie uda to wroce ale bede mial satysfakcje ze probowalem ...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Nie 22:02, 15 Sty 2006 Powrót do góry

Jak tam chcesz,
Tylko kartkę mi wyślij :]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mateusz
Moderator
Moderator



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 557 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Z Mielca :)

PostWysłany: Nie 22:12, 15 Sty 2006 Powrót do góry

to jest opowiadanie bylego legionisty odpowie wam na pytanie dlaczego chcialbym tam byc ...


Legia Cudzoziemska... francuska Legion Etrangere - ileż to wokół niej narosło stereotypów, ileż zakłamania, przejaskrawień, czasem wręcz absurdów. Niekiedy słucham opinii ludzi, którzy nie wiedzą, że przed laty byłem legionistą, i sam nie wiem, czy powinienem wybuchnąć śmiechem, czy też gorzko zapłakać...
Z pewnością ta formacja wojskowa jest bardzo szczególna, gdyż nie tylko otacza ją etos waleczności, ale także spektakularne akcje wojskowe przydają jej często zasłużonego rozgłosu. Gros zwykłych ludzi ma mylne wyobrażenie o tej unikalnej formacji wchodzącej w skład armii francuskiej, albo zgoła pozostają w stanie skrajnej ignorancji. Dzieje się tak pomimo tego, iż chyba większość młodych mężczyzn marzy o służbie w Legii Cudzoziemskiej. Cóż... w każdym z nas drzemie archetyp wojownika będący - bądź, co bądź - przejawem naszej męskości. To czyste marzenie o walce jedynie dla samej walki, chęć samo-sprawdzenia i udowodnienia sobie, że należymy do najwyższej klasy rodu wojowników, że jesteśmy twardzi, pełni odwagi i żądni wrażeń. Wielu brakuje wyobraźni i są jak mali chłopcy, którzy chcą bawić się w wojnę...
Jaka jest rzeczywistość? Pomijam to, że odbiór otaczającego nas świata jest raczej indywidualny, stąd moja subiektywna opinia nie musi być ani ostateczna, ani autorytatywna. Mimo wszystko, nie sposób opisać Legii - w dodatku z pozycji jej byłego żołnierza - nie naznaczając swoim piętnem wyłaniającego się obrazu, który zresztą celowo pozostawiłem niepełnym.
Niedawno upłynął okres przedawnienia (służba w obcych siłach zbrojnych jest karalna) więc mogę oficjalnie przyznać się, iż nosiłem kiedyś na głowie białe kepi będące symbolem francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Chociaż minęło już wiele lat, od momentu kiedy opuściłem wojsko, to "legionista" wciąż gdzieś we mnie tkwi i przypuszczam, że tak pozostanie do końca życia. Niekiedy wspominam tamte lata z nostalgią, czasami z gniewem; zawsze jednak towarzyszą temu uczucia - choćby sprzeczne ze sobą, ale nie sposób uniknąć ich wraz z zapamiętanymi wydarzeniami. Legia nie pozostała bez znacznego wpływu na moje dalsze życie. Choćbym próbował bronić się przed tym twierdzeniem, to nie jestem w stanie wygrać z faktami, które w namacalny i oczywisty sposób zadają temu kłam.
I jeszcze jedno gwoli wstępu - ostatnią rzeczą jest, aby czytelnik, zwłaszcza młody mężczyzna, potraktował ten tekst jako zachętę do wstąpienia w szeregi Legii Cudzoziemskiej. Również nie odradzam - przecież wszystko zależy tylko i wyłącznie od Was

samych. Musicie pamiętać, że już sam pobyt w tej armii wykształca w żołnierzach pewne mechanizmy, które choć niezwykle przydatne w polu walki - ba, nawet niezbędne - w życiu codziennym, cywilnym, stają się ciężarem, czymś, z czym trzeba się zmagać. Legia utożsamiana jest przez wielu z bandą najemników, kryminalistów i rzeźników pozostawiających po sobie zgliszcza we wszystkich częściach świata. To kłamstwo! Natomiast faktem jest, że Francja używa pułków cudzoziemskich do swoich celów, jednak gros operacji wojskowych ma za zadanie przywrócić stabilizację i pokój w danym kraju czy regionie. I z tego obowiązku Legia Cudzoziemska wywiązuje się w zupełności. Legioniści są po prostu zawodowymi żołnierzami z niezbyt wysokim żołdem. Owszem, to elita, bardzo dobrze wyszkolona "mała armia", ale cokolwiek o niech się będzie mówić - pozostaną zawsze żołnierzami, i niewiele ponad to...
Piszę te słowa po dziesięciu latach spędzonych w cywilu. To dużo czasu, niemniej jednak dzięki temu wewnętrznie odczuwam pewien dystans do minionych wydarzeń. Część, zwłaszcza drobnych, wrażeń po prostu uleciała pogrążając się odmętach niepamięci... Przypuszczam, że wiele z opisywanych przeze mnie rzeczy uległo zmianie, jak na przykład wysokość żołdu, struktura organizacyjna (wiem, że zlikwidowano kilka kompani, a w ich miejsce utworzono nowe pododdziały a nawet pułki). Myślę jednak, że owe przekształcenia w samej Legii nie wpływają na istotę tego, czy cząstka moich wspomnień z okresu służby, ów fragment legionowego życiorysu, ma do dziś wartość poznawczą i tym samym w sposób rzetelny odnosi się do dzisiejszej rzeczywistości. Choć kto wie... wszak już na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych starzy legioniści mówili, że ówczesna Legia Cudzoziemska zeszła na psy w porównaniu z kilkoma poprzednimi latami.
Był wieczór, kiedy po niespełna dwugodzinnym locie zbliżaliśmy się do paryskiego lotniska Charles de Gaulle. Byłem podekscytowany. - A więc to dzieje się naprawdę - pomyślałem. Dotknąłem kieszeni, gdzie leżał mój paszport z wbitą dziesięciodniową wizą turystyczną, a potem sięgnąłem po kieszonkowy notes, w którym schowałem małą mapkę Francji z oznaczonymi punktami werbunkowymi; dostałem ją od attache wojskowego pracującego we francuskiej ambasadzie w Warszawie. Zanim uporałem się z formalnościami związanymi z wyjazdem, upłynęły trzy miesiące - paszport, Wojskowa Komisja Uzupełnień, wyciąg z konta dewizowego, wiza... Dzięki temu, że prowadziłem firmę, uzyskałem zgodę na wyjazd z kraju, gdyż ówczesna polska armia starała się kontrolować młodych mężczyzn - zwłaszcza w wieku poborowym. Trudności nie zniechęciły mnie i oto leciałem do Francji na spotkanie przygody, na wojnę, albo po to, by poznać twarde życie najemnika... W kraju pozostała dziewczyna, rodzice - którzy myśleli, że będę pracował na platformie wiertniczej - i brat z babcią. Zostawiłem dom, przyjaciół, kolegów - a wszystko to, ponieważ wewnętrzny wojownik wciąż nucił swą tęskną pieśń, której nie tylko nie potrafiłem, ale również nie chciałem zdusić w sobie. Szary kraj, szare miasto dumnie zwane stolicą, szare twarze ludzi... inflacja, przekręty, koledzy zdobywający swe gangsterskie szlify - to było mi obce.
W samolocie Krystyna Janda i Daniel Olbrychski. Czyżby też chcieli choćby na jakiś czas uciec z tego sracza? Wracając do Polski, z Lyonu, również ich spotkałem, i pamiętam, że spytałem w myślach - czy można na stałe porzucić własny kraj? Jednak ta myśl musiała jeszcze długo czekać...
Spod portu lotniczego wyruszyłem autobusem na plac Concorde i rozpocząłem poszukiwania hotelu, co nie było znowu takie proste z uwagi na brak miejsc - cóż... mogłem nie wyjeżdżać w weekend.
Paryż nocą - jakże był odmienny od bezdusznej Warszawy. Ulicami krzątali się przechodnie, albo siedzieli przy kawie w ogródkach wszędobylskich, eleganckich kawiarni; spotkałem uśmiechniętych, tryskających energią ludzi. Ze słuchawek walkmana głośno sączyła się płyta Pink Floyd. Ciemna strona księżyca... W zderzeniu dwóch stolic - to Warszawa była owym mrocznym widmem, jakimś postpeerelowskim upiorem, który zapadał w sen o 22.00 - zgodnie z robotniczym rytmem pierwszej zmiany. Od tej pory pokochałem Paryż nocą i zawsze album "Dark Side of the Moon" przenosi mnie na ulice tego miasta.
Kilkaset dolarów to niewiele - o czym przekonałem się po paru dniach. Nadszedł więc czas prawdy, czas, kiedy to muszę porzucić dawny styl życia. Rankiem wymeldowałem się z hotelu i pojechałem metrem do Chateau de Vincent, w w którego okolicy znajdował się punkt Legii Cudzoziemskiej; zauważyłem to wcześniej podczas zwiedzania miasta. Wartownik przepuścił mnie i wskazał niski budynek tuż przy bramie wjazdowej. Nacisnąłem klamkę i nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, znajdujący się wewnątrz mężczyzna w mundurze ryknął na po francusku. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, wszak nie znałem tego języka. Cierpliwie czekałem, aż skończy, ale nim to się stało - bezceremonialnie wyrzucił mnie za szklane drzwi, po czym z powrotem przywołał mnie skinieniem ręki. Wróciłem, ale scena powtórzyła się na nowo. Za trzecim razem dopuścił mnie do głosu więc po angielsku powiedziałem, że chcę wstąpić do Legii. Miał pretensje, że od razu nie powiedziałem z czym przychodzę. Przywołał wartownika i ten wyjaśnił mi, że to nie jest punkt werbunkowy i poinformował, gdzie należy się zgłosić, a nawet naszkicował plan. Wsiadłem na stacji RER do pociągu (linia A1 - pamiętam do dziś) i pojechałem jedną stację do Fontenay Sois Bois, gdzie znajdował się Fort Noget. Stary fort nie wyglądał okazale. Otaczały go wały z ziemi czyniąc z wewnętrznego dziedzińca coś kształtem przypominającego krater wygasłego wulkanu.
Przez bramę z grubej kraty widać było wewnętrzne podwórze, stojący pośrodku maszt z francuską flagą, a potem zielono-czerwony sztandar Legii Cudzoziemskiej i napis na jednym z budynków - LEGIO PATRIA NOSTRA - Legia naszą ojczyzną... Zagadnąłem wartownika po angielsku, który, dowiedziawszy się, że chcę wstąpić do Legii, otworzył boczną furtkę i wpuścił mnie do środka, po czym natychmiast poinformował podoficera. Odebrano mi paszport, prawo jazdy, bilet lotniczy i plecak, a także cywilne ubranie - te w zamian zastąpiono używanymi dresami zielonego koloru. Gdy się przebrałem, zaprowadzono mnie do jednego z budynków, a towarzyszący mi legionista wskazał na piętrową pryczę - moje miejsce do spania - a także świetlicę z telewizorem, gdzie znajdowała się kilkunastoosobowa grupka ochotników. Panowała luźna atmosfera; wszyscy częstowali siebie nawzajem papierosami, rozmawiali po angielski i francusku.
Następnego dnia wezwano mnie do jednego z pokoi, gdzie - chyba lekarz - zbadał mi ciśnienie krwi i wzrok, po czym dostałem kilkanaście formularzy do podpisania. Jedna, nie większa niż szablon formatu A5, kartka zwróciła moją uwagę. Był to kontrakt w dwóch wersjach językowych - francuskiej i polskiej.
Czasami niektórzy twierdzą, że kontrakt podpisuje się po pasowaniu na legionistę, czyli po przejściu 50. kilometrowego marszu po Pirenejach - "Kepi Blanc" - kończącego czterotygodniowy pobyt na farmie, lub, co gorsza, dopiero po ukończeniu okresu unitarnego trwającego szesnaście tygodni. Być może teraz uległo to zmianie - chociaż nie sądzę, aby tak było. Nie można przetrzymywać ludzi (nawet za ich zgodą) na terenie wojskowym, płacić im skromnego żołdu i poddawać badaniom, leczyć, itp., bez klarownej sytuacji prawnej. Inaczej nie można byłoby uzyskać francuskiego ubezpieczenia społecznego, dokumentów (karty identyfikacyjnej - odpowiednik dowodu osobistego), et caetera. Ponadto używa się w stosunku do kandydatów określenia engage volontaire (zaangażowany (przyjęty) ochotnik). Kontrakt podpisuje się natychmiast, wszak jest zawarta w nim klauzula, że Legia Cudzoziemska może zrezygnować z ochotnika bez podania powodów w ciągu pierwszych sześciu miesięcy służby. Nigdy nie spotkałem się z pierwszym kontraktem, który byłby na próbę. Zawsze jest to pięć lat. Ni mniej, ni więcej. Wtedy też zmieniono mi imię i nazwisko, datę i miejsce urodzenia. I tak zostałem Adamem K.
Bez wahania podpisałem kontrakt i już po południu wydano mi mój cywilny plecak, odzież, a wieczorem odwieziono naszą trzydziestoosobową grupę na dworzec kolejowy Gare du Lyon. Kolejny etap - Marsylia.
Pod marsylskim dworcem czekał na nas zielony autokar z napisem Legion Etrangere. Po niecałej godzinie byliśmy już w Aubagne - siedzibie 1 RE, odległej o około 30 km od Marsylii. Ponownie skonfiskowano nam cywilne ubrania i bagaże, a także znów wręczono używane dresy - takie same, jak w Fort Noget. Po rozmieszczeniu w salach przestano się interesować naszym losem.
Życie w Aubagne nie było skomplikowane. Pobudka o bodajże czwartej rano - wyganiano wszystkich zaraz po jej ogłoszeniu przed budynek, na ogrodzony wysokim płotem z siatki plac, pomimo ciemności i chłodu, jaki panował na zewnątrz. Potem było śniadanie, na które wyprowadzano nas poza ogrodzenie do pułkowej stołówki. Rogalik, porcja masła, powideł i miseczka kawy lub mleka - do wyboru. Tuż po skromnym, porannym posiłku była "łapanka". Z grupy najwcześniej przybyłych wybierano kilku do sprzątania w kuchni - działo się tak po każdym posiłku. W południe był obiad na gorąco, tzw. Drugie danie, po czym około godziny szesnastek serwowano kolację z dwóch gorących posiłków.
Od południa do capstrzyku szwendaliśmy się po wydzielonym dla nas, wewnątrz pułku, terenie, przeważnie łącząc się w narodowe grupki. Trwało to tydzień, może półtora, aż pewnego dnia wezwano nas na badania do izby chorych. Ciśnienie krwi, rytm serca, wzrok, uzębienie... Uważnie oglądano każdy skrawek ciała wypytując o blizny, katalogując tatuaże; niekiedy, w wątpliwych przypadkach, przeprowadzano proste badania wysiłkowe. Lekarz oznaczał pierwszy odsiew. Legia Cudzoziemska rezygnowała z kandydatów, którzy przeszli poważne operacje, skomplikowane złamania, a także mieli inne ułomności.
Praktycznie każdego dnia przybywali nowi ochotnicy, ale też codziennie odsyłano tych, którzy nie przeszli przez sito (prawdę mówiąc - nie aż tak gęste) wymagań stawianych kandydatom. Ruch był spory. Najwięcej ludzi docierało z Paryża i Strasburga, przy czym ci ostatni przyjeżdżali z przepisową fryzurą - "na trójkę" (włosy o długości trzech milimetrów). Do czasu badań lekarskich udało mi się zachować fryzurę, ale przejście kolejnego etapu w drodze do "unitarki" (tzw. instrukcji) musiałem okupić spotkaniem z fryzjerem. Wręczono mi również używany mundur polowy i od tej chwili nie straszne mi były "łapanki" w kuchni.
Parę dni później zaprowadzono nas do dużej sali, gdzie każdy zajął miejsce przy osobnym stoliku. W kilku językach poinformowano nas, że przeprowadzone zostaną testy na inteligencję i, że ich wyniki mogą mieć bardzo duży wpływ na późniejsze awanse. Prowadzący uczulili nas, abyśmy przyłożyli się do tego zadania, gdyż jest ono naprawdę ważne. Rozdano nam po cztery książeczki (z rysunkami) wraz z formularzami, po czym zaczęto odmierzać czas. Wziąłem sobie do serca słowa podoficerów i wysiliłem mózg, czego efektem był tylko jeden błąd. Wynik - 19,7 NG na 20,0 możliwych.
Nie zauważyłem, aby rezultat testu na inteligencję miał wpływ ba odsyłanie kandydatów do cywila. Wielu ochotników rezygnowało. Dostawali bilet do miasta, gdzie się zgłosili i drobne kwoty. Każdy dzień pobytu, od momentu podpisania kontraktu, przynosił około pięćdziesięciu franków żołdu. Niewiele tego...
Po ogłoszeniu wyników testu, dostałem zieloną opaskę na pagon munduru. Wyjazd do regimentu szkoleniowego był coraz bardziej realny - dzieliła mnie tylko opinia kontrwywiadu...
Na przesłuchanie w "gestapo" czekałem może tydzień, może nawet dwa. Pewnego dnia, podczas porannej zbiórki, wyczytano moje nowe nazwisko i polecono zgłosić się o wyznaczonej godzinie do dyżurnego podoficera. Jeden z żołnierzy zaprowadził mnie do pobliskiego budynku leżącego poza ogrodzeniem, a tam skierowano mnie do pokoju, gdzie urzędował starszy podoficer polskiego pochodzenia. Z pewną dozą kurtuazji, poprosił abym usiadł w fotelu i zaraz potem zaczęło się przesłuchanie w formie prowadzonej po polsku rozmowy. Cóż... nie będę przytaczał tematów, które zostały wtedy poruszone. Nazwałbym to jedynie rozmową "kwalifikacyjno-motywacyjną". Na jej zakończenie pracownik kontrwywiadu wyjął z szarej koperty mój bilet powrotny i stwierdził: - A więc nie będzie ci już potrzebny? - Jeżeli mnie przyjmiecie, to proszę go podrzeć - odparłem. - Nie mogę tego zrobić. Musisz sam - to mówiąc wręczył mi bilet lotniczy, który przedarłem na pół bez chwili wahania i wrzuciłem do kosza na śmieci. - Witamy na pokładzie. Mam nadzieję, że nie będziesz żałował, tak jak ja. I pamiętaj - na chwilę zawiesił głos - najgorsze jest Castelnaudry, ale później zawsze jest lepiej. A teraz spadaj.
Po przyjściu do budynku, gdzie kwaterowaliśmy, polecono mi zdjąć zielony pasek z pagonu i zastąpiono go czerwonym. Nic już nie stało na przeszkodzie w drodze do bycia legionistą, chyba żebym sam, w ostatniej chwili przed wyjazdem na szkolenie zrezygnował i odszedł do cywila.
Okazało się, że największy odsiew był dziełem "gestapo". Odrzucano "psycholi", kłamców... Wielu nie znało powodów, z jakich musieli opuścić szeregi Legii Cudzoziemskiej zanim tak naprawdę weszli w jej struktury. Z grupy, z która przybyłem z Paryża, zostało nas dwóch - ja i pewien, niezbyt rozgarnięty, Węgier. Niewielu... Średnio o jedno miejsce ubiegało się, w tamtych latach, sześciu, siedmiu kandydatów. Przynajmniej tak było na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Na dzień przed wyjazdem do "Castel" zaprowadzono naszą nowo utworzoną grupę - około 20. do 30. osób - do magazynu. Tam pobraliśmy nowe sorty: 3 komplety mundurów polowych, po jednym wyjściowym i letnim, dwie pary "rangersów" - bojowych butów z opinaczami - wyjściowe lakierki, koszulę, sweter, bluzę, zielony krawat, takiegoż koloru duży beret bez odznaki, ocieplaną kurtkę, pas, kilka kompletów bielizny, nowe dresy, chustki, i inne drobiazgi - łącznie ze środkami higieny osobistej, a także duży, wojskowy worek, gdzie zapakowaliśmy wszystkie te rzeczy. Ubrania były niemal na miarę. Wkrótce każdy z nas dostał po cztery paski materiału przylepianego do polowych uniformów na rzepy z wyszytymi na nich inicjałami imienia i nowym nazwiskiem.
Jutro czekała nas podróż do 4. Regimentu Cudzoziemskiego w Castelnaudry - pułku szkoleniowego, gdzie ochotnicy stawali się legionistami, a ci, ukończywszy wstępne szkolenie, pełnowartościowymi żołnierzami. Wypłacono nam wszystkie pieniądze, pozwolono kupować w foyer dotychczas zakazane piwo, nawet odbyła się mała uroczystość z okazji naszego wyjazdu. Wieczór spędziłem w wyśmienitym humorze, dumny z siebie, nie przypuszczając, że już jutro zacznie się prawdziwy koszmar rekruckiego szkolenia - szesnaście cholernych tygodni, niespełna cztery miesiące koszmaru...
Rankiem pojawił się oficer - porucznik L. wraz z sierżantem. Dopilnowali, aby nie było problemów w podróży, przeliczyli nas, i nasz dobytek zarazem. Od pierwszej chwili można było wyczuć dystans, jaki emanował od przyszłej kadry - niemal w nas uderzał na każdym kroku. Nic jednak nie zapowiadało piekła. Oczywiście spodziewaliśmy się tego, że czeka nas wiele ćwiczeń i wyrzeczeń, ale nikt nie przypuszczał, że przejdziemy prawdziwą gehennę, albo że nasze życie zostanie sprowadzone jedynie do instynktu przetrwania. Ubrani w wyjściowe mundury bez naszywek, z wielkimi, zielonymi beretami na zgolonych głowach - również bez odznak Legii Cudzoziemskiej - wsiedliśmy do autokaru, który nas zawiózł na dworzec kolejowy w Marsylii, po czym zająwszy miejsca w przedziałach wagonu, wyruszyliśmy do Castelnaudry - miasteczka oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów od Tuluzy.

14 marca 2003

Castelnaudary (czyt. kastelnodri), z perspektywy dworca kolejowego wyglądało na zwykłą dziurę. Ot, mała stacja kolejowa, kilku podróżnych i zarysowane w oddali pasmo Combierów stanowiące podnóże Pirenejów.
Kadra już na nas czekała. Kilku kaprali i dwóch sierżantów. Szybko wyładowano nas z pociągu, przeliczono na peronie i umieszczono w dwóch wojsko-wych ciężarówkach pamiętających chyba czasy króla Ćwieczka.

Po upływie kilku minut dojechaliśmy do bramy wejściowej 4 Regimentu Cudzoziemskiego i wkrótce znaleźliśmy się pod budynkiem 3 kompanii (3 em CIE – Compagne d’Instruction Engage Volontaire). Pamiętam, kiedy wyskakiwaliśmy z ciężarówek, zgromadzeni w pobliżu naszej kwatery żołnierze śmiali się z naszych wielkich, zielonych beretów i krzyczeli do kadry: „Co to za burdel?!” i wiele innych rzeczy, których nie rozumiałem, ale musiały mieć podobne znaczenie. W każdym razie uformowano z nas dwuszereg, ponownie przeliczono i nakazano biegiem wbiec po schodach na I piętro. Tam mieliśmy zamieszkać – sekcja porucznika L.
Kiedy znalazłem się na korytarzu, od razu zdałem sobie sprawę, że wpakowałem się w niezłe bagno. Przy ścianie spostrzegłem dwóch ochotników (legionistą, czyli pełnoprawnym żołnierzem zostaje się po złożeniu przysięgi, a właściwie, tj. zwyczajowo, po ukończeniu szkolenia wstępnego), którzy opierali się plecami o ścianę przyjmując pozycję „krzesełka”. Na wyciągniętych przed siebie rękach kaprale położyli im po dwa koce. Czerwone z wysiłku twarze, spocone czoła i wilgotny pod pachami mundur świadczyły, że trwa to już jakiś czas. Kiedy jednemu omdlały ręce, a co za tym idzie spadł koc, podbiegł do niego kapral K. (Rumun – straszna świnia i prostak) i uderzył go otwartą dłonią w twarz nieustannie coś krzycząc po francusku. Przechodzący oficer w ogóle nie zwrócił na to uwagi, co dało mi dużo do myślenia, a przede wszystkim uzmysłowiło mi, iż właśnie w ten sposób prowadzi się szkolenia. Wtedy po raz pierwszy powiedziałem do siebie: „Przecież sam, kurwa, tego chciałeś!” (przepraszam za wulgaryzmy, ale jeśli ten zapis ma pozostać autentyczny – powinienem użyć właśnie takich słów). Sprawnie przydzielono nam siedmioosobowe pokoje pamiętając, aby rozmieścić Francuzów pomiędzy cudzoziemcami. Każdy dostał wojskową szafkę z metalu i całkiem wygodne, pojedyncze, duże łóżko przykryte narzutą. Pokój był w miarę przestronny. Podłoga, jak w całej kompanii, wyłożona była jasną terakotą. Przy oknie było wyjście na zadaszony taras, który dzieliliśmy wspólnie z żołnierzami z sąsiedniego pomieszczenia. Podobnie łazienkę, z prysznicem i bodaj sześcioma umywalkami, mieliśmy wspólną. W porównaniu z warunkami w polskiej armii – luksus.
Kaprale pokazali nam, jak mamy poukładać swoje rzeczy w szafkach. Nie muszę chyba dodawać, że należało to zrobić bardzo starannie i według z góry ustalonego porządku. I tak, na wieszakach zawisły mundury wyjściowe (letni i zimowy), koszule i zimowa kurtka polowa. Po nimi należało postawić buty wyjściowe (czarne lakierki) i wojskowe Rangery, których mieliśmy dwie pary (jedna przeznaczona była do munduru galowego) i adidasy. Trzy komplety munduru polowego (bluza, spodnie i koszula) należało umieścić na półkach, podobnie jak ręczniki, rękawiczki (wyjściowe i polowe), przybory toaletowe i higieniczne, kilka kompletów bielizny, firmowych żółtych T-shirt’ów z napisem Legion Etrangere – 4 em RE, 3 em Compagne CIE (każda kompania miała własny kolor – I bodaj niebieski, II czerwony, III żółty, a IV [kompania szkolenia kadr] czarny). Poza tym znalazło się miejsce na osobiste drobiazgi. Na przeznaczonej do tego półce postawiłem zdjęcie dziewczyny, jednak okazało się to błędem, ponieważ przy najbliższej kontroli kapral zdjął je z półki, kazał mi otworzyć usta (co też uczyniłem nie przypuszczając co chce zrobić), a następnie wydał mi polecenie ugryzienia fotki. Odmówiłem, za co natychmiast dostałem pięścią w twarz. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyż nie miałem zamiaru wykonać tego polecenia, a pięść do mnie nie przemawia – wszak nie raz uczestniczyłem w poważnych bójkach i prawdę mówiąc takie ciosy nie sprawiały na mnie większego wrażenia. Jednak nie chciałem rzucać się w oczy. Całe szczęście, że obok inny kapral wywrócił metalową szafę na podłogę i zaczął wydzierać się na sąsiada, co przyciągnęło i „mojego” kontrolera. Czym prędzej schowałem zdjęcie do portfela, gdzie go końca unitarki spoczywało w spokoju.
Pierwsza kolacja. Zagano nas biegiem na plac apelowy, przeliczono i pospiesznie sformowano z nas pięć szeregów. Ponieważ nie potrafiliśmy jeszcze maszerować, zaprowadzono nas pod stołówkę normalnym, swobodnym krokiem. Kiedy teraz sobie o tym pomyślę, muszę przyznać, że rzeczywiście wyglądaliśmy jak banda patafianów. Wtedy jednak nie rozumiałem, dlaczego wszyscy się z nas śmieją. Cóż – wszyscy odziani w nowe mundury, na głowach wielkie, zielone berety, zagubieni, zdezorientowani, rozglądający się z zaciekawieniem dookoła. Wpuszczano nas kolumnami w jakich byliśmy ustawieni do stołówki, tam dostaliśmy na metalową tacę obfite jedzenie, szybka konsumpcja przy stoliku i zbiórka na zewnątrz.
Po powrocie do budynku kompanii urządzono nam lekcję nauki roty przysięgi – oczywiście po francusku. Sześćdziesięcioosobowa grupka ochotników zmieściła się w jednym siedmioosobowym pokoju. Ubrani byliśmy w mundury polowe, pod którymi mieliśmy ciepłe wojskowe koszule; przypominały koszulkę polo z suwakiem na kołnierzyku. Wkrótce zrobiło się nieznośnie gorąco i duszno. Stałem wciśnięty pomiędzy kandydatów na żołnierzy i czułem, jak zaczynam się cały pocić. Oczywiście nikt nie otworzył okna. Bez przerwy powtarzaliśmy za kapralem pierwsze dwie zwrotki (z siedmiu) roty nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi. Co jakiś czas kapral wybierał z grupy jednego kandydata na legionistę i rozkazywał wyrecytować którąś z nich. Fakt, na początku zaczął od Francuzów, którym było zdecydowanie prościej je zapamiętać. Gdy ktoś nie potrafił powiedzieć z pamięci dostawał otwartą dłonią w twarz, ewentualnie musiał zrobić trzydzieści pompek. Zależało to od arbitralnej decyzji kaprala. Kiedy trafiło na mnie – umiałem już i bez trudu wyrecytowałem tekst z pamięci. Jednak wkrótce potem odezwałem się po polsku do kolegi z Kielc i musiałem za karę zrobić trzydzieści pompek. Chociaż taka liczba nie robiła na mnie wrażenia, starałem się, aby kaprale pomyśleli, że mnie to zmęczyło. Wywnioskowałem, że gdybym pokazał, iż kara była zbyt lekka – na pewno następnym razem postaraliby się o jakąś bardziej uciążliwą. Jak się później okazało – miałem rację. Pewien Francuz szybko wykonał ćwiczenie, ale następnym razem musiał zrobić… sto.
Za trzy dni mieliśmy pojechać na „farmę”, gdzie właściwie rozpoczyna się wstępne szkolenie. Przez te kilka dni dzielących nas od wyjazdu w Pireneje musieliśmy nadać naszym mundurom wyjściowym odpowiedni wygląd. Przy pomocy żelazka tworzyliśmy odpowiednie kanty na spodniach, rękawach i koszulach. Ponieważ wszystko było pogniecione (nie uformowane po uszyciu) sprawiało nam to naprawdę sporo trudu, gdyż raz, że niewielu miało pojęcie o tej czynności, a dwa – materiał prawie nie reagował na żelazko, za to dosyć łatwo się przypalał. W międzyczasie pobraliśmy z magazynu bojowe plecaki, śpiwory, namioty, itp. Dnie spędzaliśmy na nauce roty przysięgi, hymnu Legii Cudzoziemskiej i hymnu 4 Pułku. Za najmniejsze wykroczenie byliśmy karani pompkami – zwykle obowiązywała odpowiedzialność zbiorowa - lub ciosami w twarz czy kopniakami. Trzeciego dnia nie mogłem bez mocnego bólu ruszać rękoma. Szczególnie zakwaszony był biceps i triceps, ale i pozostałe mięśnie dawały nieźle znać o sobie.
Dość szybko przystosowałem się do panującej sytuacji i pomyślałem, że wcale nie jest aż tak źle. Cztery miesiące, a właściwie szesnaście tygodni jakoś zleci. Fizycznie również nie czułem się najgorzej. Było wielu takich, którzy, z bólu lub braku kondycji, nie mogli zrobić dwudziestu pompek, więc byłem pewien, że dam sobie radę. Marszów po górach zupełnie się nie bałem, gdyż wcześniej często wybierałem się samotnie na wycieczki po Tatrach i potrafiłem pokonywać długie dystanse. Wizja 50. kilometrowego, dwudniowego marszu po górach, na zakończenie „farmy”, wydawała mi się nawet zabawna. Również pięciodniowy, 150. kilometrowy spacer w pełnym oporządzeniu na koniec l’instruction (szkolenia wstępnego) nie wydawał i się wyzwaniem. Informacje o szkoleniu unitarnym, jakie napływały do nas w Aubagne od legionistów wydały mi się przesadzone. W każdym razie nie było tak źle, jak to sobie początkowo wyobrażałem.
Niestety – nadszedł czas wyjazdu do Raisac („farma” III kompanii). Zebraliśmy wszystkie swoje rzeczy do żołnierskich worków i plecaków, oparzyliśmy je żółtymi, drewnianymi tabliczkami z naszymi numerami i załadowaliśmy na ciężarówki. Potem jeszcze szybki lunch, pobranie kompaktowych karabinków FA-MAS ze zbrojowni (każdy otrzymał broń na stan; zapisano ich numery), prowiantu, itd., aż wreszcie załadowano nas na ciężarówki i wieczorem (było to późną jesienią) ruszyliśmy w góry. Nic nie zapowiadało, że przeżyję najgorsze cztery tygodnie swojego życia.

i jeszcze pare fotek :

Image
Image
Image
Image


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Pon 15:47, 16 Sty 2006 Powrót do góry

Mateo, czy cie Bóg opuścił???
Ty myślisz, że ja to będę czytać O_o ??


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Polk
3G real forumator
3G real forumator



Dołączył: 16 Lip 2005
Posty: 594 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Starówka

PostWysłany: Pon 16:22, 16 Sty 2006 Powrót do góry

Jak możecie to na wp.pl wejdźcie Smile

ALe mają temat Smile

Image

Tu jest screen Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aya
3g virtual member
3g virtual member



Dołączył: 04 Paź 2005
Posty: 1469 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chorzelandia :D

PostWysłany: Pon 21:08, 16 Sty 2006 Powrót do góry

Ciekawe gdzie by mnie z religią przyjeli, chyba na teologie, nie dzięki....


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)